Od wieków jednym z podstawowych zagadnień filozoficznych i antropologicznych było pytanie o naturę człowieka. W szczególności spory budziło zagadnienie, na ile zachowania ludzkie są determinowane czynnikami biologicznymi, a na ile kulturowymi (ang: nature or culture). Dychotomię tę opisywało także przeciwstawienie mózgowi psychiki (ang.: brain or mind). O ile w poprzednich wiekach zagadnienie to miało charakter głównie spekulatywny i wspierane było co najwyżej obserwacjami i ich interpretacją, to postępy badań nad fizjologią ośrodkowego układu nerwowego już w XIX wieku dostarczyły wielu argumentów na biologiczne uwarunkowanie przynajmniej części zachowań ludzkich. Spór pomiędzy zwolennikami dominacji psychologiczno-społecznych uwarunkowań zachowań nad zwolennikami biologicznego ich zdeterminowania właściwie nigdy nie przycichał, natomiast wahadło aprobaty dla jednego lub drugiego sposobu myślenia zmieniało się w zależności od pojawiania się atrakcyjnych koncepcji, odkryć naukowych, ale było też spowodowane koniunkturą polityczną wywierającą piętno na tzw. poprawność polityczną.
Doświadczenia z lat 60. i 70. XX wieku wykazały, że np. w psychiatrii wprowadzenie 
  humanistycznego psychologiczno-socjologicznego spojrzenia na pacjentów poprawiło 
  przebieg, wyniki leczenia i rokowanie w wielu chorobach, relacje między pacjentami 
  a personelem, pozycję pacjentów itp., ale nie było w stanie zastąpić modelu 
  medycznego. Ostatnie dekady XX w. cechowały się pewnego rodzaju wzajemnym respektem 
  osób przekonanych o psychologiczno-społecznej etiopatogenezie zaburzeń psychicznych 
  i sposobach ich leczenia a zwolennikami modelu umownie zwanego biologiczno-medycznym. 
  Większość nowoczesnych programów leczniczych zawiera elementy oddziaływań zarówno 
  biologicznych jak i psychoterapeutycznych oraz oddziaływań środowiskowych. Trudno 
  się jednak oprzeć wrażeniu, że mimo deklarowanego podejścia holistycznego, 
  eklektycznego, wielowymiarowego, programy te funkcjonują niejako równolegle, 
  natomiast nie są zintegrowane wewnętrznie.
  Sytuacja ta po części wynika z samego postępu nauk humanistycznych i biologicznych. 
  Gwałtowny przyrost wiedzy powoduje m.in. hermetyczność terminologii, odrębności 
  warsztatowe, lawinowo rosnącą liczbę publikacji, a w efekcie niemożność znalezienia 
  wspólnego języka, niemożność ogarnięcia całości wiedzy o człowieku.
Jedną z pierwszych prób przełamania tego stanu rzeczy były badania genetyków 
  amerykańskich, którzy badali zależności miedzy wpływami biologicznymi (genetycznymi) 
  a środowiskowymi (w sensie psychologicznym i socjalnym). W połowie lat 80-tych 
  stwierdzili, że większość alkoholików można zaliczyć do jednej z dwu grup: takich, 
  u których wpływ genetyczny odgrywał decydującą rolę w powstawaniu uzależnienia 
  i takich, u których znaczniejszą rolę odgrywały inne czynniki (np. typ osobowości, 
  sposób reagowania na pewne sytuacje). Ogromnym wkładem w rzucanie pomostów między 
  dwie wizje człowieka były prace grupy skupiającej się wokół Roberta Cloningera. 
  Na podstawie ukazujących się do r. 1987 prac z dziedziny neurobiologii, psychiatrii 
  i psychologii różnic indywidualnych, dokonali oni zaskakującej syntezy wiedzy. 
  Niektórym temperamentalnym, a więc wrodzonym i w miarę stałym cechom osobowości, 
  których umocowanie w biologii trochę wisiało w powietrzu, przydano konkretne 
  parametry neurobiologiczne: aktywność układów neuroprzekaźnikowych. Aktywność 
  tych układów można mierzyć  choć to nieco skomplikowane  w sposób bezpośredni 
  lub pośredni, natomiast do pomiarów temperamentalnych cech osobowości skonstruowano 
  specjalne narzędzie: Tridimensional Personality Questionnaire (TPQ). W sposób 
  empiryczny potwierdzono w wielu badaniach, że następujące temperamentalne cechy 
  osobowości łączą się z aktywnością układów neuroprzekaźnikowych:
W myśl tej spójnej koncepcji osobowość wszystkich osób mieści się w trójwymiarowej 
  przestrzeni ograniczonej trzema temperamentalnymi parametrami osobowości uwarunkowanymi 
  aktywnościami trzech układów neuroprzekaźnikowych. Cloninger ze swoimi współpracownikami 
  stworzyli taki przestrzenny model w kształcie sześcianu, gdzie osoby, które 
  z racji wyników badań temperamentalnych cech osobowości (i związanych z nim 
  wyników aktywności układów neuroprzekaźnikowych) mieściłyby się na obrzeżach, 
  a szczególnie w pobliżu narożników sześcianu, miałyby różne kliniczne zaburzenia 
  osobowości, tym bardziej nasilone, im miałyby bardziej skrajne wyniki. Przebadani 
  za pomocą TPQ alkoholicy uplasowali się w przestrzeni przypominającej klepsydrę 
  lub hantle, a końcowe zgrubienia umiejscowione były w obszarach typowych wg 
  teorii Cloningera, dla osobowości antyspołecznej (typ 2 alkoholizmu dotyczący 
  głównie mężczyzn) lub dla osobowości bierno-zależnej (typ 1 alkoholizmu występujący 
  głównie u kobiet).
  Koncepcje Cloningera nie nadążały jednak za wiedzą psychologów różnic indywidualnych, 
  wśród których dominuje model pięciu podstawowych wymiarów temperamentu. W tym 
  celu koncepcję rozszerzono przez dodanie następnych dwóch wymiarów osobowości 
  i powiązanie ich z aktywnościami dwu innych układów neuroprzekaźnikowych. Powstało 
  też nowe narzędzie, które cechy temperamentalne opisywało w pięciu wymiarach, 
  korespondujących z pojęciami zawartymi w wielkiej piątce uznawanej przez psychologów 
  temperamentu (Temperament and Character Inventory - TCI). O ile powiązania między 
  aktywnościami pierwszych trzech układów neuroprzekaźnikowych z cechami temperamentalnymi 
  były dobrze udokumentowane, o tyle następne dwie pary parametrów były dobrane 
  trochę na wyrost. Później Cloninger napisał kilka artykułów i książkę, gdzie 
  ewidentnie spekulował na temat swojej teorii, która miała wyjaśniać niemal wszystkie 
  aspekty zachowań ludzkich, w tym także bardzo skomplikowanych.
  Niemniej jego ogromnym wkładem w rozumienie człowieka było:
  -powiązanie temperamentalnych cech osobowości z konkretnymi parametrami neurobiologicznymi;
  -odrzucenie jednogenowego modelu większości zaburzeń psychicznych, na rzecz 
  wielogenowego uwarunkowania cech osobowości, które sprzyjają zachowaniom, które 
  z kolei mogą prowadzić do zaburzeń psychicznych.
Pod koniec lat 80. ciągle jeszcze niektórzy poszukiwali genu alkoholizmu, 
  co na gruncie badań genetyki epidemiologicznej wydawało się niemożliwe. Wiadomo 
  było jedynie, że genetycznie uwarunkowana konfiguracja aktywności izoenzymów 
  metabolizujących alkohol może mieć pewne znaczenie w przeciwdziałaniu nadmiernemu 
  piciu (zatrucie endogennie powstałym aldehydem octowym miało mieć działanie 
  awersyjne). Mała aktywność jednego z enzymów metabolizujących neuroprzekaźniki 
  (monoaminooksdaza  MAO) często była stwierdzana w antysocjalnych zaburzeniach 
  osobowości i różnych zaburzeniach związanych z upośledzeniem kontroli impulsów.
  Rozpoczęła się jednak era genetyki molekularnej. W sposób lawinowy zaczęto identyfikować 
  geny, które są związane z aktywnością różnych enzymów, w tym m.in. enzymów, 
  które wpływają na syntezę, transport i metabolizm neuroprzekaźników oraz na 
  budowę receptorów. Zaczęto wiązać polimorfizm genów (odchylenia sekwencji aminokwasów 
  od genów prawidłowych) z parametrami biologicznymi (np. aktywnością enzymów, 
  uwarunkowanych tym genem) oraz parametrami klinicznymi (cechy osobowości, zachowania 
  z nich wynikające, występowanie choroby oraz jej cechy). Pierwszym głośnym odkryciem 
  było powiązanie występowania alkoholizmu z mutacją genu DRD2, który warunkuje 
  sprawność reakcji układu dopaminergicznego, a więc tego, który z jednej strony 
  wiąże się z pewnymi cechami osobowości, a z drugiej odgrywa istotną rolę w mechanizmach 
  motywacyjnych poszukiwania alkoholu. Badania te później zweryfikowano negatywnie, 
  ale kierunek został wytyczony. Na całym świecie setki pracowni genetyki molekularnej 
  typuje geny, które mogą mieć związek z patogenezą różnych zaburzeń (tzw. geny 
  kandydujące) i następnie próbuje znaleźć korelacje między ich polimorfizmem 
  a występowaniem tych zaburzeń albo jakąś cechą, która może być ich powodem lub 
  skutkiem.
Obecny stan wiedzy wykazał przede wszystkim znaczny stopień skomplikowania 
  patogenezy wielu zaburzeń, w tym uzależnień. Dotyczy to w szczególności poligenowego 
  ich uwarunkowania. Wydaje się również, że w odniesieniu do znacznej części zaburzeń 
  psychicznych występuje wspólna i niespecyficzna genetyczna skłonność. Polega 
  ona na nieprawidłowościach genowych, których efektem są niespecyficzne zaburzenia 
  układów neuroprzekaźnikowych skutkujące anomaliami temperamentalnymi (np. w 
  różnych zaburzeniach tzw. neuropsychiatrycznych powszechne jest występowanie 
  wzmiankowanego powyżej polimorfizmu DRD2). Anomalie te w niesprzyjającym środowisku 
  mogą prowadzić do reakcji psychicznych i zachowań, skutkujących nieprawidłowymi 
  decyzjami (np. o radzeniu sobie z lękiem czy obniżonym nastrojem za pomocą sięgania 
  po alkohol), a w efekcie zaburzeniami psychicznymi np. uzależnieniem. W odniesieniu 
  do alkoholu sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Pod wpływem alkoholu 
  może dochodzić bowiem do ekspresji genów, które nie uaktywniłyby się, gdyby 
  nie przewlekłe picie alkoholu.
  Ten stan skomplikowania powoduje, że na ułożenie układanki poczekamy jeszcze 
  przez kilka lat. Ale już dziś możemy stwierdzić, że:
W kręgach osób zajmujących się neurobiologią panuje przekonanie, że dostarczana obecnie i w przyszłości wiedza może nie zostać właściwie skonsumowana i przełożona na konkretne działania. Jedną z przyczyn takiego stanu jest fakt, że obecnie wahadło znacznie wychyliło się w kierunku rozumienia natury człowieka jako bardziej zdeterminowanego biologicznie niż się dotychczas wydawało. O ile przyjęcie do wiadomości faktu, że np. skłonność do niektórych chorób, które jeszcze dzisiaj czasami nazywa się cywilizacyjnymi, jest w znacznie większym stopniu uwarunkowana genetycznie niż trybem życia, wydaje się stosunkowo łatwe, o tyle znacznie trudniej przychodzi oswoić się z myślą, że odczuwamy, myślimy i postępujemy w taki a nie inny sposób, dlatego, że jesteśmy uwarunkowani czynnikami biologicznymi. Trudno sobie wyobrazić naszą relację do takiego determinizmu, ale być może zaaprobujemy go w sposób naturalny jak fakt, że jesteśmy śmiertelni i nie potrafimy fruwać.
Autor jest doktorem nauk medycznych. W Instytucie Psychitrii i Neurologii kieruje Zespołem Profilaktyki i Leczenia Uzależnień.