W marcu w Kazimierzu nad Wisłą odbyło się polsko-francuskie spotkanie zorganizowane przez Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii w ramach umowy tweeningowej zawartej między Polską a Francją. Goście, w przeważającej części psychiatrzy pracujący w Paryżu, z zainteresowaniem zerkali po sali i pilnie słuchali krótkich prezentacji. Następnie przystąpili do opowiadania o swoim systemie przeciwdziałania narkomanii.
Po pierwszym dniu, z mozolnego przekładania ich wystąpień, wyłonił się zaskakujący 
  obraz, który sprawił, że polskie audytorium mocniej usiadło w krzesłach. Francuzi 
  bowiem swoich narkomanów, których szacują na ok. 150 - 300 tys., w ogóle nie 
  leczą. To znaczy, owszem leczą, ale nie w sposób, który my uważamy za liczący 
  się naprawdę, czyli nie nakłaniają ich do utrzymania abstynencji. Może inaczej 
   oczywiście nakłaniają, ale nie jest to główny cel, do którego dążą służby 
  medyczne w kontakcie z uzależnionym od środków psychoaktywnych. Właśnie, szczególnie 
  podkreślono wyrażenie "w kontakcie". Kontakt, więź, relację z człowiekiem dotkniętym 
  chorobą narkotykową, czy też jak oni mówią "toksykomanią" (mnie też ten termin 
  odpowiada, gdyż obejmuje wszystkie substancje chemiczne zmieniające świadomość), 
  Francuzi cenią sobie najbardziej. Patrzą bowiem na pacjenta jako na jednostkę 
  obdarzoną autonomią, natomiast na problem, który człowiek ten stwarza swoim 
  postępowaniem, spoglądają z punktu widzenia zdrowia publicznego. 
  Mieli i oni taki okres, działo się to w latach siedemdziesiątych, że umieszczali 
  swoich narkomanów w ośrodkach z dala od wielkich aglomeracji w nadziei, że izolacja 
  od patologicznego środowiska oraz zdrowe wiejskie życie podziała na nich leczniczo. 
  Skutkowały te metody w nielicznych przypadkach. Na diametralną zmianę tej praktyki 
  miało wpływ wydarzenie traumatyczne, które nas ominęło  epidemia HIV/AIDS w 
  latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy z determinacją dążąc do ograniczenia 
  zagrożenia infekcją, Francja postawiła przede wszystkim na redukcję szkód, dążność 
  do trzeźwości pozostawiając indywidualnej decyzji uzależnionego. I tak zostało 
  do dzisiaj. 
  Pacjent z problemem narkotykowym zgłasza się do lekarza pierwszego kontaktu, 
  często pod zupełnie innym pretekstem. Lekarz stawia wstępną diagnozę i proponuje 
  mu detoks. W wydaniu francuskim polega on na ustaleniu dawki substytutu (bupremorfiny 
  lub metadonu), przy której pacjent nie odczuwa zespołu abstynencyjnego i osiąga 
  stabilizację. Trwa to zwykle co najmniej tydzień. W tym czasie lekarz usiłuje 
  nawiązać z uzależnionym więź otwierającą perspektywę dalszej kuracji. Potem 
  pacjent zgłasza się regularnie po receptę, którą realizuje w aptece. Współpraca 
  aptek z lekarzem to ważne ogniwo w leczeniu substytucyjnym.
  W ten sposób większość narkomanów może całe życie nie trafić do specjalistycznego 
  ośrodka lub poradni leczenia uzależnień, jednocześnie nie wchodząc w konflikt 
  z prawem (które we Francji jest bardziej restrykcyjne niż w Polsce, bo karalne 
  jest używanie nielegalnych środków psychoaktywnych, a nie tylko za ich posiadanie), 
  funkcjonując z grubsza w sposób unormowany, minimalizujący ewentualny kontakt 
  z chorobami zakaźnymi, a nawet pozwalający na podjęcie pracy i życie rodzinne.
  Takie rozwiązanie polskim terapeutom, akceptującym, nawet często optującym za 
  rozszerzeniem leczenia substytucyjnego, wydało się niewiarygodne i wręcz nieludzkie 
  w swojej prostocie.
Mimo, że przez pozostałe trzy dni francuscy specjaliści uzupełnili ten schemat 
  o wiele prowadzonych równolegle godnych ze wszech miar uwagi rozwiązań, pierwsze 
  wrażenie dominowało na tyle mocno, że w ostatnim dniu, podczas dyskusji, jedna 
  z uczestniczek podjęła próbę przekonania gości o wyższości polskiego systemu 
  leczenia nad francuskim, przedstawiając modelowe rozwiązanie jako dominującą 
  praktykę. W modelu tym zmotywowany ambulatoryjnie polski narkoman trafia do 
  średnioterminowego ośrodka, gdzie społeczność terapeutyczna pomaga mu nauczyć 
  się żyć bez narkotyków, następnie wraca do swojego miejsca zamieszkania, gdzie 
  opieka postrehabilitacyjna wspiera go w utrzymaniu trzeźwości, uzupełnieniu 
  wykształcenia, zdobyciu pracy i założeniu rodziny. 
  Ta wypowiedź ujawniła, że do partnerskiego dialogu nie ma nastroju, przynajmniej 
  tu i teraz. Nie pomógł wyważony komentarz ze strony zastępczyni dyrektora Biura 
  na temat różnicy między teorią a praktyką rozwiązywania problemów narkotykowych 
  w naszym kraju.
  Krajobraz po epidemii
  Myślę, że podstawowa różnica, jaka zaznaczyła się między polskim a francuskim 
  podejściem do przeciwdziałania narkomanii, leży w tradycji spojrzenia na człowieka 
  jako członka większej zbiorowości.
  Francuzi, trenujący z pewnymi potknięciami demokrację przez przeszło dwieście 
  lat, proponują różnorodną ofertę pomocy, przygotowując ją tak, by w zgodzie 
  z interesem zdrowia publicznego uzależnieni chcieli z niej korzystać. Zgodnie 
  z preferencjami chorych w pierwszym rzędzie jest to leczenie substytucyjne. 
  Większość zażywających nielegalne środki przystaje na nią bądź z własnej woli, 
  bądź na skutek regulowań prawnych, które obejmując restrykcją zażywanie narkotyków, 
  dają możliwość zamiany kary na leczenie. Obecnie na bupremorfinie (sivutexie) 
  żyje we Francji ok. 80 tys. osób. Każdy pacjent ma zapewnione leczenie bezpłatne 
  i anonimowe.
  Należy dodać, że badania francuskie wykazują, że 20% pacjentów matadonowych 
  właśnie dzięki kuracji staje się abstynentami. Warunkiem jest jednak pomoc specjalistycznych 
  placówek dysponujących opieką psychologiczną i lekarską, gdyż objawy związane 
  z odstawieniem metadonu (zaburzenia snu, rozdrażnienie) mogą prowadzić do uzależnienia 
  od alkoholu i benzodiazepin.
  Dla chętnych, którzy pragną dążyć do całkowitej abstynencji, istnieje system 
  pomocy ambulatoryjnej zatrudniający lekarzy, pracowników socjalnych, psychologów 
  korzystających często w odróżnieniu od naszej tradycji z metod psychoanalitycznych. 
  System ten wspierany jest przez rozmieszczone na terenie całej Francji ośrodki 
  stacjonarne dysponujące 560 miejscami (dla porównania, w Polsce miejsc takich 
  mamy blisko cztery razy tyle). Pobyt w nich ograniczony jest do 6 miesięcy, 
  z możliwością przedłużenia. Rozwiązanie to uważa się za bardzo kosztowne i obserwuje 
  się tendencję do jego ograniczania. Stacjonarną formę stosuje się też w formie 
  miesięcznego pobytu o charakterze motywacyjnym. Podczas leczenia obowiązuje 
  abstynencja, ale przyjmuje się również osoby korzystające z substytutów i pragnące 
  redukować ich używanie. Ośrodków posługujących się metodą społeczności terapeutycznej 
  jest we Francji raptem trzy . Ich los jest niepewny ze względu na brak środków 
  finansowych.
  60% placówek lecznictwa uzależnień we Francji prowadzą organizacje pozarządowe, 
  a 40% publiczna opieka zdrowotna. Istnieją też drogie prywatne kliniki oferujące 
  pacjentom komfortowe warunki, ale niekoniecznie wysoki poziom merytoryczny kuracji.
  Inną formą leczenia stacjonarnego, u nas całkowicie nieznaną, są rodziny zastępcze, 
  stosowane również w przypadku dorosłych uzależnionych. Do rodzin, głównie wiejskich, 
  trafiają pacjenci leczeni substytucyjnie. Stan psychiczny i somatyczny takiej 
  osoby musi być ustabilizowany. To metoda terapii przez pracę. Życie i praca 
  w rodzinie zastępczej jest formą rehabilitacji, readaptacji i ponownej socjalizacji 
  uzależnionego. Oprócz tego pomoc społeczna prowadzi mieszkania chronione.
  Restrykcyjne prawo nie przeszkadza w prowadzeniu na szeroką skalę programów 
  redukcji szkód dla uzależnionych przebywających na ulicy, łącznie z ruchomymi 
  punktami wymiany sprzętu iniekcyjnego. Programy te są finansowane z budżetu 
  państwa, a środowisko lekarzy zalicza je do form leczenia. Z obawy przed rozprzestrzenieniem 
  się HIV/AIDS w pierwszej kolejności dąży się do kontroli zjawiska narkomanii, 
  bez szczególnych nacisków, jeżeli chodzi o podjęcie leczenia zmierzającego do 
  zachowania abstynencji. Trzy funkcjonujące tam noclegownie dla osób bezdomnych, 
  nie stawiają więc wymagań podjęcia w określonym czasie leczenia  wystarczy, 
  że mieszkańcy są objęci rozdawnictwem strzykawek lub stosują metadon.
Co jednak szczególnie przykuwa uwagę, to włączenie leczenia narkomanii do systemu 
  ogólnej opieki zdrowotnej. Mimo wyodrębnionej sieci poradni (tzw. centra konsultacji 
  ambulatoryjnej), do której trafia lwia część uzależnionych od różnych substancji, 
  w tym również alkoholu, szukających pomocy specjalistycznej - podstawowym ogniwem 
  pierwszej interwencji jest lekarz rodzinny.
  Jeżeli natomiast uzależniony lub chory na AIDS znajdzie się z jakichś powodów 
  w szpitalu, zajmuje się nim tzw. zespół łącznikowy składający się z lekarza, 
  psychologa i pracownika socjalnego lub pielęgniarki. Ustala się jego stan: jeżeli 
  stosuje kurację substytucyjną  kontynuje się ją, jeżeli nie, przeprowadza się 
  detoks, który może przeprowadzić każdy lekarz, gdyż procedury dla wyznaczenia 
  odpowiedniej dawki metadonu są ściśle określone. Zespoły łącznikowe znajdują 
  się zwykle na takich oddziałach jak pierwsza pomoc, zakaźny, gastrologia, położniczy 
  czy ortopedia. Czuwają nad chorym we współpracy z miejscowymi lekarzami i podążają 
  za nim nawet jeśli zostanie przeniesiony na inny oddział. Zapewnia to właściwe 
  leczenie i zapobiega kłopotom, jakie zwykle sprawiają narkomani w szpitalu.
  No tak, a co z amfetaminą, marihuaną? Owszem, leczy się objawy psychiczne używania, 
  np. depresje, fobie. Psychologowie i psychiatrzy skupiają się na powodach brania 
  i próbują je wyeliminować.
  W przypadku marihuany, lekarze rodzinni przepisują benzodiazepinę lub inne leki. 
  
  Sieć poradni specjalistycznych oprócz leczenia zajmuje się również profilaktyką 
  wobec eksperymentującej młodzieży. Rodzina jako niezbędny czynnik procesu zdrowienia 
  od połowy lat dziewięćdziesiątych jest stałym elementem terapii ambulatoryjnej, 
  zwłaszcza ludzi młodych. Nasze doświadczenia w tym względzie wzbudziły żywe 
  zainteresowanie gości z Francji. 
W czym się więc różnimy, skąd nuta rozczarowania i poczucia wyższości naszych 
  Świąt Bożego Narodzenia nad ich Świętami Wielkiej Nocy? Myślę, że wypływa to 
  z naszego idealizmu w zestawieniu z ich pragmatyzmem. Podstawową prawdą, jaką 
  ludzkość wynosi z okrutnego minionego stulecia, jest ta, że najwięcej zła czyni 
  się, chcąc komuś poprawić życie, nie licząc się z realiami. Nasza oferta wobec 
  ludzi uzależnionych od narkotyków to mało elastyczny system, gdzie stawia się 
  wysoko poprzeczkę, zbyt mało licząc się z tym, że większość tych, którym chcemy 
  pomóc, do niej nie doskoczy. Jednocześnie chyba jednak długie lata socjalistycznej 
  obróbki wyrobiły w nas pogląd, że prawdziwą poprawę można uzyskać w tzw. placówkach, 
  w oderwaniu od rodziny. Stąd tendencja nadużywania takiego rozwiązania i traktowanie 
  go rutynowo. Zwłaszcza, że jego rozrost, dostawianie "na upych" łóżek podsycany 
  jest przez system finansowania. Tylko ośrodek z większą liczbą pacjentów ma 
  szansę "się wyżywić", tymczasem uzyskanie środków na utrzymanie poradni leczącej 
  młodzież z problemem narkotykowym lub oddziału dziennego graniczy z cudem. Powoduje 
  to nadmierną liczbę kosztownych ośrodków, do czego dorabia się ideologię jedynej 
  skutecznej metody terapii.
  Szczególnie rażące wydają się rozrośnięte ośrodki rehabilitacyjne dla nieletnich 
  przekształcone w "bidule" dla młodocianych narkomanów. 
  Często dzieje się tak, jak podsumował w kuluarach jeden z uczestników szkolenia, 
  wytrawny monarowiec: "my przedstawiamy koleżce system wyjścia z uzależnienia, 
  a jak się nie łapiesz, to czapeczka".
  Sytuacja ta generuje rzeszę niedoleczonych, wędrujących od placówki do placówki, 
  którzy jeżeli nie załapią się do ekskluzywnego kręgu 700 osób uczestniczących 
  w programie metadonowym, mają niewielką szansę na poprawienie swojego losu. 
  Lekarze, do których trafią, patrzą na nich, nic nie widząc lub z przerażeniem 
  wydzwaniają po kolegach "bo narkomanka u nas urodziła dziecko". Polscy terapeuci 
  silni wypracowaną przez lata doświadczeń metodą społeczności terapeutycznej 
  podpartą podejściem strukturalnym mogą być dumni z imponującej grupy uratowanych, 
  utrzymujących abstynencję. Jednakże jednostronność tej oferty, ignorowanie w 
  dużej mierze innych form pomocy, bardziej dostępnych, sprawia, że z większą 
  pokorą powinniśmy spojrzeć na doświadczenie Francuzów z ich aptekarzem serwującym 
  metadon. Z kolei warto, by nasi goście zwrócili uwagę na doświadczenia polskie 
  w stawianiu granic narkomanom i motywowaniu ich do leczenia.
Autorka pracuje w Krajowym Biurze ds. Przeciwdziałania Narkomanii